"Gwiezdne wojny": Marketing Mocy

"Gwiezdne wojny": Marketing Mocy

zrób to lepiej
Jacek Partyka

Jacek Partyka

„Przebudzenie Mocy” do wczoraj zarobiło ponad 100 mln dolarów na samej przedsprzedaży biletów. Dziś oficjalna premiera w Polsce. Fani czekali na ten dzień od dawna. Marketingowcy i specjaliści od komunikacji nie pozwolili nam zresztą o nim zapomnieć. Nie odpuścili chyba żadnej okazji. A co najmniej kilka powinni… Dlatego w dzień premiery przygotowaliśmy małą ściągę – jak NIE wykorzystywać popkultury w swoich działaniach.

1. Brak związku z tematem

Dobrze byłoby, gdyby istniało choćby najmniejsze połączenie między Twoim produktem, marką, a tematem. Star Wars to ogromne uniwersum, w którym łatwo odnaleźć nawiązania dla wielu różnych branż i produktów. Nowe technologie? To się rozumie samo przez się. Religia, filozofia, styl życia? Mamy mityczną Moc i Zakon Jedi. Jeśli jednak próbujesz połączyć „Gwiezdne Wojny” z… pomarańczami, a Twoim jedynym „nawiązaniem” jest kolor droida i miecza świetlnego na opakowaniu – pomyśl jeszcze raz.

oranges.jpg

Okej, rozumiem – o tych pomarańczach rozmawia teraz cały świat. Ale umówmy się – zasada „byle mówili” od dawna jest już nieaktualna. // fot. reddit

2. Cienka linia pomiędzy rozśmieszaniem a ośmieszaniem

Lubimy ludzi, którzy potrafią nas rozbawić i którzy mają podobne zainteresowania. Podobnie jest z brandami. Trafne i błyskotliwe nawiązanie do popkultury stanowi nie tylko wspólny mianownik dla Twojej marki i odbiorcy, ale wywołuje też podobny stan, co dobry dowcip – przyjemne zaskoczenie i rozbawienie. Łatwo jednak przekroczyć linię, za którą ludzie przestają śmiać się z dowcipu, a zaczynają z nas samych. Lodówka z zahibernowanym Hanem Solo na drzwiach jest strzałem w dziesiątkę. Toster, który wypala na chlebie wizerunek Dartha Vadera - choć niezbyt błyskotliwe, jest akceptowalne. Ale język Jar-Jar Binksa, jako lizak to już błąd kardynalny (z więcej niż jednego powodu).

jar_jar_lollipop.jpg

fot. Mike Mozart, CC BY 2.0

Sprawa nie dotyczy jednak tylko gadżetów. Do popełnienia tego wpisu zainspirował mnie przede wszystkim wczorajszy artykuł „5 PR lessons from Star Wars. Autor, za pomocą metafor, stara się przełożyć sytuacje z filmów na pracę PR-owca. O ile pierwszy podpunkt jego wywodu: „bądź rebeliantem, nie klonem” – jest rewelacyjny, o tyle pozostałe są już naciągane i wywołują mieszane uczucia.

be a rebel.JPG

3. Nadgorliwość jest gorsza od ciemnej strony Mocy.

fridge.jpg

„Gwiezdne wojny” są wszędzie. W ilościach hurtowych. Sama ilość nawiązań powoduje, że każde kolejne jest coraz mniej skuteczne - może wręcz stać się odpychające. Dlatego - nawet jeśli Twój pomysł jest dobry – nie oznacza to, że dobrze się przyjmie. Kilka razy w ubiegłym tygodniu słyszałem już od znajomych, że „boją się otwierać lodówkę”. A kiedy mówią to osoby, które naprawdę trudno do serii zniechęcić (wiecie – ludzie, którzy przeżyli niejeden maraton wszystkich części, bywalcy konwentów itp.), to coś jest na rzeczy.

 

Oczywiście, jak sami zauważyliście - ja też "uległem". Wam pozostawiam ocenę, czy zrobiłem to umiejętnie (możecie śmiało do tego wykorzystać moją ściągę i zostawić swoją opinię w komentarzach).

Na swoją obronę mam tylko to, że jako wierny fan sagi, wyjątkowo nie mogę usiedzieć dzisiaj w pracy ;) Niech Moc będzie z wami!

teaser by JD Hancock, CC BY 2.0